Nazwa niech idzie precz. Hołd dla mieszkanki sowieckiego Berlina również. Lutens, flakon, Sheldrake i cała otoczka też. Zostaje zapach.
Ten jest prosty. Bardzo prosty. Dla mnie jest wręcz zajawką Tea Rose lub genialnej Une Rose Chypree Tauera. Jest w tej róży wyraźny pierwiastek retro, coś z poprzedniej epoki. Nie jest jednocześnie tak mydlana jak Rose de Nuit, ani tak klasyczna jak Sa Majeste la Rose. Plus dla Lutensa za szukanie nowych dróg.
La Fille de Berlin można opisać krótko. Początek ma ostry i metaliczny. Noże latają w powietrzu, a i parę kropel krwi z rozciętej skóry się znajdzie. Później jest róża, róża, róża, róża, róża... A pod nią stara peruka z wyraźną nutą naftaliny. Takie sytuacja każe rozpatrywać nowe perfumy Lutensa w kategoriach eksperymentu. Niestety, tym razem się nie udało. Róża, która mi dano jest nowatorska, ciekawa, ale mało perfumeryjna. Brakuje jej szlachetności, głębszego pomysłu, zapachowej ikry. W poczet zalet zaliczam oszałamiającą trwałość. Szkoda tylko, że po 5 minutach i po 12 godzinach wciąż wiadomo, że to jedne i te same perfumy.
Nuty: róża, pieprz, ale na pewno nie tylko; stawiam na cytrusy, piżmo, może ociupinkę fiołka lub irysa
Rok powstania: 2013
Twórca: Christopher Sheldrake
Cena, dostępność, linia: 380 zł za 50 mL wody perfumowanej
Trwałość: zabójcza, powyżej 12 godzin