Quantcast
Channel: Nez de Luxe — blog i opinie o perfumach damskich i męskich
Viewing all 1711 articles
Browse latest View live

Rihanna - Nude, czyli słodko i w pościeli.

$
0
0

Półka semi-selektywna udowadnia, że wciąż potrafi zaskoczyć. Tegoroczną (w Polsce) premierę lansowaną przez barbadoską wokalistkę mogłabym określić w trzech słowach: bezpieczna, kremowa, słodka. Ale oczywiście tego nie zrobię.




Po całkiem udanym Reb'l Fleur oraz moim faworycie Rebelle ulubienica bywalczyń nadmorskich dyskotek oraz druga po Whitney Houston najsłynniejsza śpiewająca ofiara przemocy domowej lansuje kolejny zapach. Tak jak w przypadku poprzedników i tu jest słodko, ale w dalszym ciągu nie infantylnie.

Początek rozpościera na skórze lekko owocowy ulep z guawą i gruszką w roli głównej. Założę się, że właśnie w tym momencie powinno być do bólu syntetycznie i czuliście tysiące razy podobną miksturę, ale warto poczekać. Po czasie bowiem robi się...kremowo. W ulepie zaczyna brzmieć jaśmin, choć wszelkich przewrażliwionych na ten składnik uprzedzam - białe kwiaty nie krzyczą tu, nie dominują, nie powodują migrenopodobnych sensacji. Lekko wtapiają się w słodkie podbicie Nude zapewniając bardzo przyjemne olfaktoryczne wrażenia.

Baza solidna, zbudowana na piżmach z przyjemnym podbiciem drzewnym. Tak nie pachnie półka celebrytów, choć masom zapach może przypaść do gustu. Mimo solidnego warsztatu jest zwyczajnie przyjemny, choć wysokie temperatury raczej nie sprzyjają noszeniu w moim personalnym odczuciu - może lekko zemdlić, szczególnie, że waniliowe niuanse są mocno wyczuwalne.


Nude to w mojej opinii zapach łóżka, czystej, białej pościeli. Bezpieczny, bliskoskórny, wręcz intymny. Nie męczy, nie uwiera, otula. Do trzech razy sztuka? Być może. Warto testować, zaufajcie.

Nuty: guawa, mandarynka, gruszka, kwiat pomarańczy, jaśmin, gardenia, drzewo sandałowe, waniliowa orchidea, piżmo
Rok powstania: 2012
Twórca: Harry Fremont
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana dostępna w pojemnościach 30, 50 i 100 ml.
Trwałość: dobra, około sześciu godzin.

Hermes Eau de Mandarine Ambree — zroszone liście mandarynki

$
0
0

Mandarynka to na lato jedna z najlepszych nut w perfumach - żywa, iskrząca, z odpowiednią porcją słodyczy. Taką ją znalazłem w Mandarine L'Artisan'a. I to będzie już do końca świata mój archetyp w tej dziedzinie. 


Marakuja w perfumach


Hermes postawił na pewną ekstrawagancję. Kuzynkę pomarańczy przełamał marakują. Nuta tego drugiego owocu to typowa odpowiedź na potrzeby massmarketu. Na półkach perfumerii przyjęła się, bo świetnie pasuje do rodziny owocowo-kwiatowej. Odnajdziemy ją m. in. w zapachach Beyonce, Masaki Matsushima Tokyo Smile i limitowanych Escadach. Przy okazji warto pamiętać, że nuta marakui w perfumach zawsze pochodzi od syntetycznych składników. Zawsze.

A swoją drogą, wiecie, że jej prawidłowa nazwa - męczennica - wzięła się z podobieństwa kwiatów do narzędzi męki Chrystusa?

Marakuja

Mandarynka w Eau de Mandarine Ambree


Eau de Mandarine Ambree nie pachnie jednak męczennicą, więc jej obecność w spisie nut ma raczej wyłącznie marketingowe znaczenie. Mandarynka dominuje, chociaż co to za mandarynka... Owoc podany przez Ellenę jest rachityczny, niedojrzały. Nie czuć tu ani musującej słodyczy, ani kwaśniej cierpkości. Nijakość osiąga poziom, którego po marce Hermes się nie spodziewałem.

Słowa końcowe


Jeśli już trzeba opisać te perfumy to powiem,że najbardziej przypominają mi rozcieńczone liście mandarynkowego drzewa skąpo skropione napojem o smaku mieszanki cytrusowej. Gdyby nie sporo chemicznych konotacji, mógłbym zrozumieć kierunek, w jakim poszło robienie tego zapachu. Ale plastik jest wyczuwalny, więc litości nie będzie.

Trwałość, nawet jak na serię wód kolońskich Hermes, jest mizerna. Po dwóch godzinach Eau de Mandarine Ambree znika ze skóry. Znika zanim człon "ambree" zdąży się pokazać, ale to akurat było do przewidzenia.

Nuty: marakuja, mandarynka, ambra
Rok premiery: 2013
Twórca: Jean Claude Ellena
Cena, dostępność, linia: woda kolońska dostępna w pojemności 100 i 200 mL
Trwałość: słabiutka, 2 godziny

Nieodkryte, limitowane wersje flakonów Houbigant

$
0
0

Pewnie nie wiecie (ja dowiedziałem się wczoraj), ale od 2011 roku Houbigant zaczął tworzyć limitowane flakony dla swoich pachnideł w formie ekstraktów. Samych zapachów nigdy nie wąchałem (i pewnie nie powącham), ale uważam, że warto zobaczyć te pięć butelek. Są naprawdę wyjątkowe.


Quelques Fleurs l’Original (wersja z 2011 roku)

Każdy z flakonów jest ręcznie zdobiony i posiada swój numer. Każdy jest sygnowany podpisem Elisebetty Perris. Wszystkie wyprodukowano z najwyższej jakości kryształu.

Quelques Fleurs Royale (wersja z 2011 roku)


Houbigant tworzy limitowane edycje jedynie dla damskich pachnideł, chociaż być może się to zmieni, bo niedawno na rynku debiutował pierwszy męski ekstrakt - Fougere Royale.

Quelques Fleurs l’Original (wersja z 2012 roku)

Każda wersja powstaje w ilości 30 egzemplarzy. Produkty są więc wybitnie ekskluzywne. Na pewno są też luksusowe, chociaż są to jedyne pozycje w cenniku, których Houbigant nie ujawnia. Mimo że w Polsce perfumy tej marki są dystrybuowane, to limitowane ekstrakty nie są dostępne.

Quelques Fleurs Royale (wersja z 2012 roku)

Jedynym przypadkiem, w którym wypuszczono jednego roku dwa flakony tego zapachu jest Quelques Fleurs Royale z 2012 roku.

Quelques Fleurs Royale (wersja z 2012 roku)

Druga część mojego artykuł dla LOGO o historii wody kolońskiej

$
0
0

Z powodu dużego zainteresowania całością mojego artykułu o historii wody kolońskiej (który ukazał się w czerwcowym LOGO), zamieszczam skan drugiej częściej.


Link do pierwszej tutaj:I część

Zapraszam do lektury.


Masaki Matsushima Snowing Rose — róża niezbyt dobra

$
0
0

Snowing Rose. Róża i śnieg. Tego nie można było ominąć. Przyznam się, że zapach poznałem kilka miesięcy temu, ale dopiero dziś zdecydowałem się napisać parę słów... I to nie będą dobre słowa.


Marka Masaki Matsushima, która do niedawna była jedną z najciekawszych na półkach perfumerii, trochę zniża poziom. Snowing Rose jest tego kolejnym przykładem. To róża lekka i wodnista. Te dwie cechy nie są akurat wadą. Problemem jest zestawienie tych cech z nijakością i olbrzymią sztucznością kompozycji, od początku do końca.

Rozwój zapachu nie jest spektakularny, chociaż początek przenosi nas do czystej toalety z kostką o aromacie róży i czegoś słodkiego. Dla mnie jest to jednocześnie etap, który stanowi najbardziej szczere odbicie nazwy tych perfum. Później jest tylko gorzej. Zapach traci moc, a w końcu pachnie wyłącznie białym piżmem...
Nuty: róża, lotos, magnolia, nuty wodne, bergamotka, brzoskwinia, białe piżmo
Rok premiery: 2012
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana
Trwałość: dobra, około 6 godzin

Armani, Idole d'Armani - cierpka kobiecość.

$
0
0

Gdybym miała wskazać bez namysłu trzy zapachy, które kompozycyjnie idealnie oddają istotę uwspółcześnionej kobiecości, to Idole zapewne byłby w owej trójce.

Dlaczego tak sądzę? Przez wielowymiarowość owego zapachu zapewne. Od zawsze za mną chodził, intrygował, ale długo odrzucała mnie swoista gorzkość kompozycji. Za tę gorzkość odpowiedzialny jest wetiwer, a znalezienie tej nuty w kompozycjach przeznaczonych dla kobiet to wcale nie taka oczywista i prosta sprawa.


To właśnie ta niepozorna trawa sprawia, że kwiatowo-owocowy bukiet ze sporym udziałem gruszek i jaśminu nie jest płaski i lepiący się do skóry, ale zdystansowany i bardzo elegancki. Połączenie kobiecej słodkości z wyrafinowaną zielona elegancją jest naprawdę rzadko spotykaną rzeczą na półce selektywnej. Możliwe, że to właśnie ten zielony dystans jest dla niektórych nosów odrzucający przy pierwszym spotkaniu, ale Idole warto ponosić, żeby pokazał, co ma w zanadrzu...

A ma wiele. Przystosowuje się do skóry ciepło, wdzięcznie i nienachalnie. Pulsujący w tle imbir w połączeniu z szafranem to oflaktoryczne mistrzostwo, a przy tym ani przez moment nie jest sztucznie, ani płasko. Idole to dla mnie azyl, namiastka bezpieczeństwa na skórze, upłynnienie kobiecości. Przy swojej nieinwazyjności potrafi jednak pokazać lekki pazur i z całą pewnością ma wyjątkowy charakter. Cudownie przegryzające się słodko gorzkie nuty stwarzają naprawdę udane wrażenie zapachowe bez mocnego ogona. Duże ukłony dla stajni Armaniego za stworzenie esencji prawdziwej, kobiecej i bezpiecznej. 



Nuty: klementynka, gruszka, imbir, davana, szafran, róża loukoum, jaśmin, paczula, wetiwer
Rok powstania: 2009T
Twórca: Bruno Jovanovic
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana dostępna w pojemnościach 30,50 i 75 ml. Dostępna w perfumeriach oraz niektórych drogeriach
Trwałość: bardzo dobra, 7-8 godzin

Szmaragdowy artykuł dla Mr. Vintage

$
0
0

Zgodnie z zapowiedziami - przedwczoraj ukazał się mój artykuł pod tytułem: "Szmaragdowa zieleń - kolor roku 2013 w męskiej perfumerii".


Znajdziecie go na najpopularniejszym i najlepszym polskim blogu o modzie męskiej - Mr. Vintage.

Aby przejść do artykułu wystarczy kliknąć tu: Marcin Budzyk dla Mr. Vintage.

Myślę, że ten wpis o perfumach spodoba się nie tylko Panom, bo skojarzenia ze szmaragdami są raczej ponad płcią.

Przy okazji zapraszam do przeczytania drugiej, gościnnej recenzji Idole d'Armani w wykonaniu Diggerowej - KLIK.

Limitowane flakony na rok 2013... ciąg dalszy

$
0
0

Kolejna porcja limitowanych flakonów na rok 2013. Większość z nich, niestety, nie będzie dostępna w naszym pięknym kraju nad Wisłą, ale rzucić okiem zawsze warto. Moim faworytem jest torebkowa wersja Bvlgari Jasmin Noir L'Eau Exquise oraz dwie odsłony Declaration.













La Martina Tierra del Fuego — Ziemia Ognista

$
0
0

Trzeci zapach marki La Martina właśnie pojawił się w Polsce. Sukcesu pewnie nie odniesie, ale dla mnie to perfumy ważne. Dość powiedzieć, że są olfaktoryczną interpretacją Ziemi Ognistej - największej wyspy Ameryki Południowej. Ale to nie wielkość świadczy o jej wyjątkowości.



Ziemia Ognista


Wyspa ta leży na samym krańcu kontynentu i podzielona jest między dwa państwa: Chile i Argentynę. To sprawia, że jest jedynym, dużym kawałkiem lądu na południowej półkuli, gdzie występuje klimat polarny (nie licząc Antarktydy). A to z kolei powoduje dużą odmienność, zarówno środowiska, jak i ludzi, którzy musieli się przystosować do trudnych warunków.


Jaganowie


Jeszcze do niedawna tereny te były miejscem występowania ludów pierwotnych, które ostatecznie zostały skolonizowane w drugiej połowie XX wieku (chociaż jedne źródła mówią o XIX, a inne, że ludy takie jeszcze występują na mniejszych wyspach archipelagu). Najbardziej znana jest historia Jaganów. To indiańskie plemię posługiwało się swoim własnym językiem i było uważane za najliczniejsze na Ziemi Ognistej. Większość życia spędzali na wodzie, polując na ryby i wydry. Głośno zrobiło się o nich w 2005 roku, kiedy zmarła przedostatnia, czystej krwi przedstawicielka plemienia. Dziś język jagański zna tylko jedna osoba, więc można uznać go za wymarły tak samo jak rzeczone plemię.

Ale Ziemia Ognista to też góry, góry będące przedłużeniem Andów. Góry niskie, ale za to wieloma lodowcami. Nie będę Was jednak tym zanudzał.


La Martina Tierra del Fuego


Sam zapach jest suchym szyprem. Na początku trochę dymny, później już przede wszystkim mszysty. Mam jednak wrażenie, że mech obrósł w tym wypadku dębowe pogorzelisko, a nie żywe rośliny. Całą kompozycja jest piaskowa, zimna, szorstka. Całkowity brak słodyczy powoduje, że Tierra del Fuego może być uznana za zapach trudny, choć w 100% męski. Z tym, że wyraźnie nawiązuje do epoki lat 80. i wczesnych 90. Broda tej kompozycji jest niemożliwa do zaprzeczenia, ale ma to swój urok.


Musujące nuty owocowe są na samym dnie, przysypane zwałami mchu. Pozwalają upatrywać szczątkowego podobieństwo do Aventusa, choć tutaj ilość mchu dębowego zwala z nóg. Aventus był pięknym, zrównoważonym zapachem z delikatnym tylko akcentem ananasów i porzeczek. Swoją drogą, piramidy nut dla obu perfum są takie same! Kto jednak oczekuję, że Tierra de Fuego będzie tańszym zamiennikiem, zawiedzie się.

Nuty: mech dębowy, jabłko, bergamotka, czarna porzeczka, ambra, nuty kwiatowe, nuty drzewne, ananas, przyprawy, wanilia, piżmo
Rok premiery: 2012
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: woda toaletowa o pojemności 50 i 100 mL wraz z linią produktów uzupełniających; dostępna w Polsce
Trwałość: dobra, około 6-7 godzin

Fot. nr 2, 3 i 4 z www.chanatrek.com 

GAP Established 1969 - umyj okna.

$
0
0
Boli mnie serce, gdy nawinie mi się pod rękę zły zapach do testowania. A jeszcze bardziej boli, gdy obowiązek recenzenta każe mi o owym zapachu pisać. Mam wrażenie, że gdzieś na świecie ginie wtedy mały szczeniak.




Jest gorąco, nos chce odpocząć od ciężkich woni, producenci ścigają się w kreowaniu wariacji letnich. Jedni idą w klimaty cytrusowe, inni okołomorskie. Te dwie grupy często kończą w jednym zdaniu: Zobacz jak pachnie moja toaleta, choć, rzecz jasna, są od tejże reguły wyjątki. Jest jeszcze grupa trzecia, a mianowicie próba upchnięcia do flakonika zapachu czystości. Były już takie gagatki na półce selektywnej i to całkiem udane - moja głowa z przyjemnością wszak wraca do Shiro od Masaki Matsushima, czy Sheer Beauty ze stajni Calvina Kleina. Są zapachy czyste i nienachalne. Nie, GAP do nich nie należy.

Wąchając owo dzieło mam niemalże automatyczne skojarzenie z koszmarkiem od Lanvina, co się Marry Me! zwie. Mniej więcej ta sama sieczka zblendowana kilkukrotnie i przepuszczona przez wkładkę alkoholową. Różnica jest taka, że Marry Me celował w target nastoletnich romantyczek, a GAP...cóż, GAP celuje podobno w grupę młodych, niezależnych kobiet.

Nie wiem, doprawdy, na czym fenomen owej niezależności polega, ale ja w tym zapachu czuję średnio inwazyjny płyn do mycia okien. O, taki...



Z jedną, zasadniczą różnicą: zamiast etykietkowych cytrusów czuję tutaj coś, co ma przypominać konwalię, choć owej konwalii w nutach nie ma. A co jest? Mandarynka podobno, kwiaty pomarańczy, niektóre legendy mówią też coś o kwiatach bawełny i bambusie. W praktyce rzecz wygląda tak, że jest całe laboratorium chemiczne zlane w całość, odkażone spirytusem zlewki, a zamiast kwiatu bawełny jest niepierwszej świeżości bawełniana ścierka do osuszenia tychże zlewek. 

Tyle na temat czystości, bo po czasie zapach staje się nieznośne przepocony i doprowadza do mocno nieprzyjemnych wrażeń oflaktorycznych. Na całe szczęście przejażdżka ta nie trwa długo, bowiem - jak to często ze słabymi zapachami bywa- trwałość jest niezmiernie mizerna. Po trzech godzinach jest tylko pozostałość do bólu syntetycznych piżm i niemiłe wspomnienia.



Mam na podorędziu próbkę wersji męskiej i pierwotnie miało się tutaj pojawić zestawienie owych dwóch zapachów, ale po tym, co poczułam po stronie damskiej, nie wiem, czy będę mieć odwagę do rozpylenia drugiego dzieła.


Jeden szczeniak na dziś wystarczy.

Nuty: mandarynka, gorzka pomarańcza, neroli, kwiat pomarańczy, mimoza, kwiat champaca, kwiat bawełny, bambus, żywica agarowa, piżmo
Rok premiery: 2012
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: woda toaletowa o pojemności 50 i 100 mL, dostępna wyłącznie w perfumeriach Sephora
Trwałość: bardzo słaba, około 3 godzin.

Les Parfums de Rosine Vive la Mariee — róża na dzień ślubu?

$
0
0

O tym, że róże z ogrodu Les Parfums de Rosine cenię, mówić nie będę. Są piękne, szalenie upajające, niszowe. Nadchodzi jednak czas, kiedy jeden motyw przestaje być źródłem siły twórczej. I właśnie takie wrażenie odniosłem podczas testów Vive la Mariee.


Marie-Helene Rogeon, zainspirowana białą różą o perłowych płatkach, postanowiła zamknąć w butelce atmosferę jednego z najważniejszych dni w życiu kobiety - dnia ślubu. Takie postawienie sprawy w sposób oczywisty warunkuje charakter zapachu. Ma być lekki, subtelny, kobiecy i raczej powinien melodyjnie szeptać niż wykrzykiwać ostre arie.

Perfumy Vive la Mariee realizują te założenia. Niestety, w sposób całkowicie masowy i popularny. Szlachetna róża, będąca sztandarem marki, została rozwodniona.  Ten krok byłbym w stanie zrozumieć, ale głębiej dzieją się rzeczy jeszcze gorsze. Nie spodziewałem się ujrzeć w spisie nut tak zasłużonej marki, tak wielu syntetycznych pozycji: liczi, frezja, magnolia, pralinki... To świetny materiał na zapach z półki niskiej, a nie na niszowe wyobrażenie ślubu.

Prawda jest taka,że kompozycja jest bardzo chemiczna. Zmienia się na skórze, ale fundamentem cały czas są zwały białych piżm i niskiej jakości, dziewczęco-kobiece kwiaty z tabletką słodziku. Czasami nuta "nijaka" niweluje całkowicie woń róży. W bazie zaś pojawia się jakieś mleko w proszku zmieszane z jakąś wodą po ciętych kwiatach.
Nuty: bergamotka, neroli, liczi, nuty zielone, jaśmin sambac, kwiat pomarańczy, róża, magnolia, piwonia, frezja, paczula, ambra, bób tonka, cedr, piżmo, sandałowiec, pralinki, wanilia
Rok premiery: 2013
Twórca: Benoit Lepouza
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana dostępna w pojemności 50 i 100 mL
Trwałość: bardzo dobra, około 8 godzin

Anja Robik i Vogue Paris, czyli pierwsza pachnąca sesja z 2011 roku

$
0
0

Jakiś czas temu pokazałem Wam sesję Anji Rubik dla francuskiego Vogue z 2012 roku. Był to efekt drugiej już współpracy między modelką a magazynem, bowiem pierwsze zdjęcia wykonał Patrick Demarchelier. Efekty jego pracy mogliśmy podziwiać w październikowym wydaniu z 2011 roku. Zobaczcie zresztą sami...




A Lab on Fire Liquidnight — zaklęcie płynnego mroku

$
0
0

Marka A Lab on Fire pojawiła się w Polsce w ubiegłym roku. Niestety, trzy pierwsze kompozycje były na tyle słabe, że nawet nie absorbowałem nimi Waszej uwagi. Z Liquidnight jest inaczej. Bardzo inaczej. Zresztą nazwa zobowiązuje.


Zapach faktycznie jest mroczny. Przymiotnik ten, choć o wielkiej sile, sam jeden jest krzywdzącym opisem doznań niesionych przez Liquidnight. Żeby w pełni opisać aromat stworzony przez Carlosa Benaim'a musiałbym użyć pewnie kilkuset innych wyrazów. Postaram się zatem napisać choćby namiastkę tego, czym pachnie Płynny Mrok.

Dark Street, Kazuyo Akimoto

Pierwsze skojarzenie to kadzidło. Pół sekundy za nim pojawiają się układy scalone. Następna chwila niesie wrażenie ciepła. Niestety, Liquidnight jest, według mojego pojęcia, zapachem całkowicie offowym i awangardowym. Trudno jednoznacznie porównać go do innych perfum czy woni. Weźmy np. wrażenie ciepła. Rozgrzany aromat przypomina z jednej strony kuchenną woń przypraw, z drugiej - ciepło buzujących ciał. Łącząc te skojarzeniea mogę powiedzieć, że widzę dużego, pofalowanego czipsa paprykowego. Przekąska jest lekko tłustawa, pięknie zarumieniona, pokryta prawdziwą papryką. Pani karmi nim Pana. W tle słychać trzask drzew w kominku. Zza okna dobiega woń iglastych żywic i rozgrzanego runa. I zachodzę w pamięć, skąd ja znam ten obraz... Mam! Tak pachniały Like This. Te widoki odnalazłem też w My Oud, Sideris i Rejouissance...


Lecz Liquidnight jest w pewien sposób inny. Do tego pozornie frywolnego obrazu, za który odpowiada szafran, dokłada kłęby dymu. Drwa w kominku w żadnym wypadku nie są tu wystarczającym porównaniem, bo zapach ten przede wszystkim jest "kadzidlakiem". Tony płonącego olibanum nie tworzą tu jednak katedralnych konotacji. Próżno szukać tu strzelistych iglic katedry w Reims. Bliżej A Lab on Fire do szczątków drewnianej kaplicy na dalekiej Syberii. Tym pokrętnym sposobem dochodzę do trzeciej podpory tych perfum. Moglibyście zapytać: "Dlaczego szczątków?".


No to ja odpowiadam: "Bo była w zasięgu meteorytu tunguskiego". W Liquidnight czuć stopione żelazo, czuć wielkie tony rozgrzanych metali. Pędzący meteoryt świetnie się zatem nadaje do przedstawienia perfum. Przy tym wszystkim nie jest to akord chemiczny, ani przesadnie grubiański. Czasami przedrze się przez warstwy kadzidła, ale generalnie trzyma się drugiego planu, tam gdzie Pani karmi Pana.


Całość nie ma, według mnie, budowy trójstopniowej. Liquidnight zmienia się na skórze w sposób mało przewidywalny, ale wszelki przetasowania odbywają się w gronie znanych akordów. To, co pachnie na początku może się ujawnić w końcówce. I zazwyczaj tak jest. Nie zdziwi mnie jednak, że pewne osoby mogę go odebrać wyłącznie jako iglaste kadzidło, a inne jako metalizowanego kolosa. Trzeba zatem testować.

Na sam koniec krótkie słowo o autorze tej kompozycji. To, wspomniany już, Carlos Benaim - twórca Jasmin Noir, Euphorii, Pure Poison czy Flowerbomb. Nie ma zatem, przynajmniej oficjalnie, na koncie żadnych niszowych kompozycji, a wręcz przeciwnie - robił zapachy np. dla Avonu. Tym bardziej doceniam kunszt i sposób, w jaki debiutował. Mogę przypuszczać, że Liquidnight jest pomnikiem braku rutyny - niszowy nos nie popełniłby czegoś tak dobrego, tak offowego i tak innego.

Nuty: kadzidło, drewno hinoki, szafran, wanilia, piżmo, bergamotka, limona, lawenda,
Rok premiery: 2013
Twórca: Carlos Benaim
Cena, dostępność, linia: za 60 mL wody perfumowanej zapłacimy 550 złotych
Trwałość: bardzo dobra, około 8-9 godzin

Odin 10 Roam — kadzidło i czarny mahoń

$
0
0

Recenzja odinowej Dziesiątki będzie krótka.


Wyobraźcie sobie deskę. Deską kładziemy na stosie kadzidła. Żywicę zapalamy. Całość tli się, nie pali. Motyw drewna i olibanum jest tu genialnie zgrany. Niby prosto, ale w tym tkwi siła Roam.


Początek jest nieco bardziej kręcący w nosie. Zgaduję, że to pieprz i deklarowany w składzie imbir. Nie jest tak, że obie przyprawy są mocno wyczuwalne. Tworzą za to wrażenie przestrzeni, niedosłowne. W początkowych fazach to wrażenie pomocne, ponieważ deska i kadzidło mogą przytłoczyć nawet osoby z niszowcami za pan brat.


Nie wiem, czy istnieje olejek z mahoniu. Wiem natomiast, że deska w Roam jest bardzo charakterystyczna. Nie jest to cedr, ani sandał. Drewno to jest tłuste, nieco zwęglone i ciut metaliczne. Trudno mi określić, czy to mahoń, bo nie pamiętam innych kompozycji z tą nutą w roli pierwszoplanowej.


Nie czuję szafranu. Kawy też nie czuję. Odnalazłem natomiast minimalne kokosowe konotacje, które wprowadzają niuanse mleczne i metaliczne. Może to właśnie one kreują charakterystyczny obraz drewna w Roam. Ważne jest jednak to, że nuta ta nie powoduje mdłych wrażeń.

Roam to dobry zapach.
Nuty: kadzidło, mahoń, kokos, szafran, kwiat kawowca, imbir, czarny pieprz
Twórca: b.d.
Rok premiery: 2013
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana o pojemności 100 mL kosztuje 620 zł
Trwałość:średnia, około 5-6 godzin

Calvin Klein Sheer Beauty oraz Sheer Beauty Essence — coraz lepsze...

$
0
0

Żeby za bardzo nie wpaść w perfumeryjną niszę, dziś opowiem Wam o dwóch ostatnich przedstawicielach rodziny Beauty marki Calvin Klein. Okazją do tego jest debiut wersji Sheer Beauty Essence.


Pierwsza wersja - klasyczne Beauty - jest dla mnie zapachem straconym i tak marny, że nawet łez szkoda. Możecie zresztą przeczytać moją recenzję: "Calvin Klein Beauty - kwiatowy porażek".

Później, w roku 2012, debiutuje drugi zapach - Sheer Beauty. Zniechęcony klasykiem nie przykładam się do testów. Czego można zresztą oczekiwać po wersji "sheer"? Powiedzmy sobie szczerze - raczej niewiele. Kilka tygodni temu pojawia się Sheer Beauty Essence. Ten testuję już solidniej i wracam również do wersji z 2012 roku. Wyniki testów prezentuję Wam dzisiaj.

 

Calvin Klein Sheer Beauty


To zapach lekki, zdecydowanie bardziej dziewczęcy od klasyka. Nie wchodzi też w klimaty sportowo-kwiatowe. Zatrzymuje się na obrazie nastolatki w jasnej i zwiewnej sukni z H&M. Jest masowo, ale przyjemnie. Kwiaty z początku nie wchodzą w chemiczne brzmienia. Ich uroda jest eksponowana przez akord owocowy, co również nie jest wadą. Dopiero później kompozycja zyskuje klasycznie syntetyczną aurę piżm. W ich oparach kwiaty ulegają rozcieńczeniu, rozmydleniu wręcz. Sheer Beauty staje się neutralny, ale poziom tej nijakości jest jednak mniejszy niż w przypadku klasyka. Biorąc to pod uwagę, dałbym mu jeden punkt więcej od prekursora.
Nuty: brzoskwinia, czerwona porzeczka, konwalia, bergamotka, jaśmin, piwonia, piżmo, drewno sandałowe, wanilia


Calvin Klein Sheer Beauty Essence


Sheer Beauty Essence zdobywa jeszcze wyższe noty. Za co? Jest prostszy. Nie ma w nim pięciu ton dziwnych, kwiatowych nut. Jest za to lilak, bzem zwany i piżmo. Całość nie powala naturalnością, ale na tle dwóch poprzednich perfumy, prezentuje się więcej niż przyzwoicie. Doceniam Sheer Beauty Essence za wrażenie kwiatowej lodowatości i taką swoistą wyniosłość. Dalej określałbym ten zapach jako niewinny, ale nie ma tu już małej dziewczynki. Trzecia kompozycja z rodziny ma twarz młodej kobiety o miłych, lecz zdecydowanych rysach. Powabu dodaje jej woal piwonii, a to z kolei zbliża ją do istoty ukrytej w Narciso Rodriguez Eau de Parfum (chociaż do klasy tych perfum wciąż bardzo daleko propozycji Calvina Kleina). Baza zaś jest taka, jaką można przewidzieć - białe piżmo plus pozostałości kwiatów.
Nuty: lilak, brzoskwinia, piwonia, róża, magnolia, drewno cedrowe, wanilia, piżmo

Boss Orange EDT - letnio, lekko, nienachalnie.

$
0
0
Lato w tym roku co prawda tylko bywa, ale na wysokie temperatury i nos zmęczony ciężkimi zapachami polecam research nie tylko wśród nowości, ale także wśród kompozycji obecnych na rynku od jakiegoś czasu. Moją propozycją na upały jest bardzo letnia woda toaletowa Boss Orange.




Z góry uprzedzę - doszukiwanie się w tym zapachu drugiego dna i wielowymiarowych sensacji mija się z celem tak samo jak analiza fabuły Mody na Sukces. Zapach na lato z definicji ma być przyjemny, lekki i niemęczący, a miło by było, gdyby przy okazji nie był ulepem spod znaku limitowanych Escad. I Orange wszystkie te kryteria moim skromnym zdaniem spełnia.


Na początku jest jabłkowo i pachnie nieco sadem, ale to nie kwaśne, zielone jabłka, a raczej wczesnojesienne, słodkie i rozkosznie czerwone. Słowo daję, początek kompozycji to właśnie zanurzenie nosa w taki kosz świeżych jabłek, które po chwili kroją się dosłownie same, wypełniając pustą przestrzeń białymi kwiatami. Jakie to kwiaty? Producent nie podaje deklaracji, ale mój nos po głębszym przetestowaniu jest w stanie wyczuć coś na pograniczu frezji z delikatnym wspomnieniem jaśminu. Niezaprzeczalna zaś jest woń kwiatu pomarańczy, która wypełnia serce zapachu po brzegi i subtelnie otula skórę kwiecistym woalem.



Projekcja Orange jest bliskoskórna, nie krzyczy, nie zaraża otoczenia mocnymi nutami, a lekko sandałowa baza z podbiciem waniliowym tworzy z propozycji Bossa zapach do noszenia na co dzień, bezpieczny i beztroski. Jest lekko, radośnie i optymistycznie, czyli tak, jak w zamierzeniu być powinno. Na do bólu skomercjalizowanej i odcinającej rokrocznie te same kupony półce letniej Orange broni się brakiem słodkiej sztuczności i wyważeniem składników. Aż miło się w nim oddycha.


Nuty: jabłko, białe kwiaty, kwiat pomarańczy, sandałowiec, drzewo oliwkowe, wanilia
Twórca: b.d.
Rok premiery: 2009
Cena, dostępność, linia: woda toaletowa o pojemności 30, 50 i 75 ml + linia uzupełniająca.
Trwałość: średnia, około 5-6 godzin

W końcu jest - nowy wygląd Nie Muzycznej

$
0
0
Cieszę się, że w końcu udało się doprowadzić wszystko do szczęśliwego końca. Wygląd Nie Muzycznej w końcu nawiązuje do eleganckiej klasyki z minimalizmem, jako hasłem przewodnim. O dziwo, trudno było to wszystko wykonać.

Mam nadzieję,że nowa odsłona przypadnie Wam do gustu. Bardzo chętnie poznam Wasze opinie na ten temat.

Synestezja i węch

$
0
0

Synestezja jako zjawisko leży na mniej poznanych obszarach ludzkiej wiedzy. Niezbyt obfite informacje, które posiadamy dotyczą w dodatku zmysłu wzroku. Węch zdaje się być niemal całkowicie pominięty, choć jego rola w tworzeniu synestezji powinna zostać zauważona.


Czy jest synestezja?


Nazwa pochodzi z języka greckiego - gr. synaisthesis– "równoczesne postrzeganie", od syn– "razem" i aisthesis– "poznanie poprzez zmysły". Jest to niesamowita zdolność człowieka do odczuwania bodźców z jednego zmysłu za pomocą innego. Najbardziej powszechna jest zdolność widzenia barwnego, kiedy litery lub cyfry budzą skojarzenia z konkretnymi kolorami. Literatura wspomina również o słyszeniu dotykowym - kiedy niskie dźwięki wywołują wrażenie miękkości, a wysokie - zimna.

Udało mi się dotrzeć do trzech teorii tłumaczących genezę tego zjawiska:

1) Simon Baron Cohen - wybitny angielski psychiatra, profesor Uniwersytetu w Cambridge wysunął przypuszczenie, że u synestetyków występują dodatkowe połączenia synaptyczne w mózgu. To powoduje, że bodziec jest przetwarzany przez więcej niż jeden ośrodek - stąd więcej niż jedno wrażenie.


2) Druga teoria mówi, że bodźce dochodzące do ośrodków w mózgu nie są odpowiednie tłumione i "podróżują" po naszej głowie dużo dalej niż u osób zdrowych. Ta teoria zakłada, że ilość połączeń między komórkami mózgu jest taka sama jak u osób nie dotkniętych synestezją.

3) Ostatnia teoria zakłada istnienie synestezji nabytej, odruchowej, kiedy mamy zakodowane pewne reakcje na konkretne bodźce - barwa niebieska kojarzy się z chłodem, dźwięk kredy na tablicy wywołuje mrowienie na plecach.

Naukowy zgodnie jednak twierdzą, że synesteci (lub synestetycy - spotkałem się z dwiema formami) są osobami o wiele silniej odbierającymi rzeczywistość. Przez to ich świat jest znacznie bogatszy, mimo że często oni sami nie zdają sobie z tego sprawy. Rzeczą oczywistą dla takich osób jest fakt, że widząc liczbę "7" czują chłód, a przy "9" doznają bólu.


Kwestią otwartą pozostaje więc uznanie takich zdolności za dar. Część osób z pewnością chciałby się go pozbyć. Z drugiej strony, synestezje świetne pomagają w pracy twórczej i podczas nauki języków obcych - więcej skojarzeń powoduje bardzie efektowne zapamiętywanie nowych słów i wyrażeń.

Obecnie przyjmuje się,że prawdziwi synesteci występują z częstotliwością 1:25 000. 85 % z nich to osoby, które charakteryzuje przenikanie wzroku i słuchu. Dotyk jest znacznie rzadszy. Smak i węch są niemal pomijalne. Jedna z hipotez mówi, że ośrodki węchowe i smakowe leżą zbyt daleko od centrów przetwarzania reszty bodźców, aby zjawisko synestezji mogło zaistnieć.

Synestezja a zapach


Pani profesor dr hab. Ewa Czerniawska - psycholog, wybitny badacz psychologii węchu i pamięci węchowe - stwierdza, że "...w zakresie węchu rzadko występują synestezje. Może to świadczyć o wyjątkowości pamięci węchowej."

"Przeprowadzono badanie AJ - osoby, która twierdziła, że widzi kształty po poczuciu zapachu. W odpowiedzi na 40 zapachów UPSIT (MB: to test zapachowy) podawała ona po odroczeniu w 100% te same opisy kształtów, co może stanowić potwierdzenie synestezji. Jest jednak ciekawe, że badanie za pomocą fMRI nie ujawniło odmiennej aktywacji obszarów korowych niż w grupie kontrolnej, nieprzejawiającej synestezji w reakcji na zapachy."

Ostatnie zdanie może zaskakiwać, bo teorie synestezji wyraźnie postulują podwójne przetwarzanie bodźców u synestetyków.

Niestety, rozpatrywanie synestezji węchowej jest trudne, gdyż nierozerwalnie wiąże się ona z wiedzą na temat pamięci węchowej. Aktualny stan nauki nie pozwala na ścisłe i konkretne wytłumaczenie działania tej pamięci i przez to samej synestezji związanej z zapachami i węchem.

[NEWS] Roberto Cavalli Oud Edition

$
0
0

Czy trafi kiedyś do Polski? Dziś cieszy nosy Arabów, Francuzów i Anglików. Mowa, oczywiście, o trzecim zapachu marki Roberto Cavalli o bajecznej nazwie - Oud. Perfumy te są wariacją na temat genialnego klasyka - Roberto Cavalli Eau de Parfum.


Tegoroczna premiera nie pozostawiła złudzeń,że marka ostrzy zęby na segment niszowy. Wybitnie ograniczona dystrybucja, magiczne nuty i zapewne cena pozwalają widzieć w tej kompozycji przeciwnika dla Armani Prive, butikowej kolekcji Chanel, Dior, Dolce & Gabbana, ale nie tylko. Podskórnie czuje, że fanów po prostu pięknych, ambitnych i dymnych woni zapach ten może porwać również. Wystarczy spojrzeć na nuty. Szafran błyszczy w akordzie głowy. W sercu pierwsze skrzypce gra skóra. Baza zaś jest poświęcona agarowi, wanilii, kadzidłu i ambrze. Początkowe nuty są roziskrzone kwiatem pomarańczy i mandarynką.

Nosem Oud jest Louise Turner. Widać Roberto Cavalli postawił na spójność swojej zapachowej kolekcji i jest wierny jednemu twórcy. To dobrze.

W Harrods za 75 mL tego eliksiru zapłacimy 130 funtów. 50-tka jest nieco tańsza - 100 funtów kosztuje.


Versace Crystal Noir w wersjach obu: Eau de Toilette i Eau de Parfum

$
0
0

 Zmuszam się, żeby pisać o tych perfumach. Zmuszam się, jak nie wiem do czego innego. Wcale nie dlatego, że Crystal Noir jest zapachem-niemową. Nie jest. Powstałe w 2004 roku pachnidło to perfumy o pewnej urodzie. Gdyby tak nie było, nie stałyby się bestsellerem. A może chcę wierzyć, że tysiące kobiet na całym świecie nie dało się oszukać pokrętnej reklamie i dlatego ich bronię?



W wersji Eau de Toilette urzekł mnie mocny, kwiatowy pieprz, który rozpoczyna historię o mrocznym krysztale. Wnosi do kompozycji wiele dobrego i nie znika w krótkim czasie. Wręcz przeciwnie, ma moc podkręcania nawet serca kompozycji, które bez niego dostałoby migotania przedsionków i zaczęło pachnieć trupem.

Pieprz zapewnia kobiecą sterylność, czystość. To pożądany efekt, jeśli weźmiemy pod uwagę nijako-burdelowy akord główny - gardenię i zepsute mleko kokosowe. I dopóki przyprawowe tony nadają ostrości całej kompozycji, dopóty serce bije. Później bić przestaje. Crystal Noir staje się niezidentyfikowaną pulpą, w której czuć akord zużytej, starej kolorówki, pleśniejącego mleka i przepoconej, zatęchłej garderoby.

Wersja Eau de Parfum jest według mnie niemal kopią EdT. Różnicą jest tylko ilość pieprznych, świdrujących nut - woda perfumowana jest ich pozbawiona w dużej mierze i stąd wrażenie zepsucia występuje wcześniej.

Nie potępiam fanek tych perfum (wszak o guście się nie dyskutuje), ale dla mnie to zjawisko, którego nie potrafię zrozumieć. Obie wersje są płaskie, nijakie i monotonne w swoich podpsutych nutach. Ale Crystal Noir ma też to "coś", co nie pozwala mi o nim napisać, że jest zapachem masowym i dla każdego. W tych nizinach sztuki perfumeryjnej jest jakaś tajemnica - choć ja jej nie odnalazłem.
Nuty: czarny pieprz, gardenia, kokos, drewno sandałowe, kwiat pomarańczy, kardamon, imbir, piwonia, piżmo, ambra
Rok powstania: 2004
Twórca: Antoine Lie
Cena, dostępność, linia: zapach dostępny jest w dwóch stężeniach - wody toaletowej i perfumowanej; różne pojemności i bogata linia produktów dodatkowych
Trwałość: woda perfumowana około 7-8 godzin, toaletowa, o dziwo, tyle samo
Viewing all 1711 articles
Browse latest View live